Jakie on ma oczy! Kolor trudny do jednoznacznego określenia. Ale najwięcej w nich ciemnobłękitnej głębi oceanu. Tymi oczami mógłby czarować. A tymczasem czaruje swoim sercem. Mariusz. Dziś ma 40 lat. Osiem lat temu jechał do pracy. W ostatniej chwili udało mu się dobiec do pociągu, ale już z niego nie wyszedł. Nie dał rady. Nogi odmówiły mu posłuszeństwa. Na stacji końcowej czekała karetka pogotowia. Potem „jazda bez trzymanki” przez szpitalne łóżka, korytarze, badania, lekarzy i cały ten medyczny świat. No i jest diagnoza. Stwardnienie rozsiane.
Czy były wcześniejsze objawy, że coś się dzieje z organizmem? Zwykle na co dzień nie zwraca się na takie rzeczy uwagi. Owszem, gdy Mariusz siedział w fotelu i ktoś zadzwonił do drzwi – ciężko mu było raz-dwa zerwać się i podbiec do drzwi (zrzucał to na karb statycznej pracy za biurkiem – wtedy branża informatyczna pochłaniała go bez reszty). Poza tym żadnych innych sygnałów. A tu nagle orzeczenie o niepełnosprawności kwalifikuje go do grupy osób całkowicie niezdolnych do samodzielnej egzystencji.
Wszystko zaczęło się zimą, czyli w porze szczególnie trudnej, bo jak funkcjonować po powrocie ze szpitala? Jak bez sprawnych nóg wrócić do codzienności, w której wcześniej zdrowe nogi nie odmawiały posłuszeństwa i sprawnie niosły tam, gdzie głowa sobie wymyśliła? Co z tym zrobić? Jak oprzeć się wściekłości, rozżaleniu, poczuciu niesprawiedliwości? Jak nie zadawać pytań: dlaczego ja?
Mama – a mamom często wydaje się, że wiedzą, co jest dla ich dzieci najlepsze – postanowiła, że „wyprowadzi” Mariusza na spacer. On nie chciał, ale nie dał rady oprzeć się sile jej argumentów. Jakiż to był dla niego wstyd i upokorzenie. Spacer na wózku inwalidzkim. Wśród ludzi, znajomych, którzy pamiętają Mariusza samodzielnego i sprawnego. Był wściekły, bo jak to? Trzydziestoparoletni facet w wózku pchanym przez mamę?! Jakie to krępujące, jakie niewygodne!
Zimę przesiedział w domu. W istocie został sam ze smutkiem i brakiem nadziei. Musiał wykrzyczeć swój ból oraz oskarżyć świat o niesprawiedliwość. Ale ile można? Stopniały śniegi, zazieleniły się drzewa, zapachniały kwiaty, nadeszła wiosna i… Mariusz postanowił wziąć się w garść. Przypomniał sobie swoją zawziętość. Przypomniał sobie, że w tylu ważnych dla niego sprawach nie odpuszczał, że walczył. Wiele lat ćwiczył judo – był sportowcem, więc wiedział, co znaczy być wytrwałym. W głowie pojawiła się myśl: „Mariusz, odpuść! Nie rozdrapuj! Idź do przodu! Użalanie nic nie da”.
Zaczął otwierać się na ludzi, którzy widząc jego walkę – i wewnętrzną, z samym sobą, i tę o przetrwanie w tak mało dostosowanym do wózka inwalidzkiego otoczeniu – pomogli mu odzyskać życie. Druhowie z legionowskiej Ochotniczej Straży Pożarnej wspierali i motywowali, nie dając się zwieść tłumaczeniu, że nogi niesprawne, że tego czy owego się nie da.
Mariusz mówi, że niepełnosprawności zawdzięcza możliwość dużego kontaktu z dziećmi, które, cytując jego słowa, „ładują go pozytywną energią”. Pokazuje im, jak to jest na co dzień jeździć wózkiem inwalidzkim, pokonywać krawężniki, wchodzić do autobusu, pociągu czy urzędu albo jak wybrać się do kina czy na sportową imprezę. Dzieci widzą go w trudnym położeniu, ale też uczą się, że pomimo tego można podejmować w życiu kolejne wyzwania. Dla Mariusza niezwykłe jest, gdy pytają: „kiedy znowu pan do nas przyjedzie?”. Cieszy się, że może poszerzać ich horyzonty, mieć wpływ na kształtowanie światopoglądu. Kto wie, ilu z nich wyrośnie na architektów czy decydentów, ilu pasjonatów projektowania uniwersalnego, którzy kompleksowo patrzeć będą na kwestie funkcjonalności przestrzeni publicznej.
Pytam Mariusza, co mu daje siłę. Na odpowiedź nie muszę w ogóle czekać. „To, że ludzie we mnie wierzą i że zawsze mogę liczyć na pomoc drugiego człowieka” –
odpowiada.
W czym najbardziej „dopiekła” mu niepełnosprawność? W swobodzie komunikacji, w samodzielnym przemieszczaniu się. Czego się boi? Każda wizyta w szpitalu zaczyna się od niewiadomej podszytej niemałym strachem. Stało się, co się stało, ale niech nie idzie dalej, już wystarczy, nie trzeba więcej. Czy zdarzają mu się chwile zwątpienia? Pewnie! Choć raczej stara się szukać wyjścia z trudnych sytuacji, to jednak czasami zamyka się w sobie, czasami pojawia się niechęć, apatia. Mariusz uważa, że ciężkie dni mają swe źródło w kłopotach, a źródłem kłopotów jest… głupota.
Pragnąłby mieszkania dostosowanego do swoich potrzeb. ale na razie to zbyt duże pieniądze. Może kiedyś? Samodzielności uczył się chyba w możliwie najefektywniejszy sposób – popełniając mniejsze i większe błędy. Kilka razy obtłukł sobie kręgosłup, ale już umie korzystać z tradycyjnej wanny. Mieszka na I piętrze bez windy, ale już umie sprytnie na pupie „wjechać” po schodach, wózek trzymając z boku (tylko z zakupami jest nieco trudniej). Czasem zdarza się, że przewróci się na wózku, ale przyczyną nie jest niezdarność, a… prędkość Bo, jak zostało już wspomniane, Mariusz to przecież sportowiec, tyle że obecnie nie judoka. W 2014 roku, na Facebooku, przeczytał ogłoszenie, że organizatorzy pierwszego biegu Wings for Life zapraszają do udziału w tym przedsięwzięciu osoby na wózkach inwalidzkich. Pojechał. Wystartował. Serce napełniło się radością. Życiowe „akumulatory” zostały naładowane. Potem pojawiła się ambicja, która, szturchając, pytała: nie dasz rady przejechać maratonu? I pasja biegacza rozwinęła skrzydła. Ile pucharów i medali ma Mariusz? Musiałby to wszystko zliczyć. Pierwszy maraton przebył w 4 godziny, 30 minut i kilka sekund – już nie pamięta ile. Jego życiowy rekord to 3 godziny i 10 minut – w 2016 roku. Cel na 2019 rok – „złamać” owe 3 godziny. Gdy powstaje ten tekst, przed Mariuszem maraton w Wenecji. W poprzednim roku zwyciężył. W jeszcze wcześniejszym też. Marzy o trzeciej wygranej. Tym bardziej, że kocha Wenecję, jej klimat – to jedno z jego ulubionych miejsc na świecie.
A zaraz potem czwarty charytatywny bieg w Legionowie pod hasłem „Razem dla Mariusza”. Pierwsza edycja to zbiórka na wózek, druga – na rehabilitację, trzecia na wózek typu rim push –wydłużony, trójkołowy, specjalistyczny wózek do biegania. W tym roku ma nadzieję uzbierać resztę pieniędzy na ten sprzęt, bo to naprawdę nie lada wyzwanie finansowe.
Mariusz Wronowski – Sportowiec Roku 2017 Powiatu Legionowskiego. Co mówi innym? „Nie poddawajcie się!” Co by zmienił w swoim życiu? „Wagę z superciężkiej na piórkową” – żartuje. Ale nie słuchajcie Mariusza – to przystojny, wysportowany facet, w piórkach nie będzie mu do twarzy. No i mówi, że w tym roku życiowego rekordu w biegach nie pobije, bo jest za słaby. Ha! Wolne żarty! Żeby we mnie było tyle siły, co w nim słabości, to potrójny ironman byłby dla mnie na wyciągnięcie ręki. Dla Mariusza jest.
Mariusz Wronowski