Elżbieta Nowak Naprawdę zwyczajna niezwyczajność

Kiedy miała 9 lat, zachorowała na zapalenie ucha, a że mieszkała na wsi, było mnóstwo pracy w gospodarstwie rolnym, było młodsze rodzeństwo – nikt nie miał czasu, żeby dopilnować, czy Ela całkowicie wyzdrowiała. To były lata pięćdziesiąte poprzedniego wieku. Od tamtej pory słuch stopniowo jej się pogarszał. Niestety, wstydziła się tego, więc nikt o niczym nie wiedział. Dopiero jako dorosła, zamężna kobieta, założyła aparaty słuchowe. Pod gęstymi włosami ukrywała je przed światem.

Któregoś roku Mikołaj przyniósł jej w prezencie faks. Ależ to była radość! Od tej pory mogła mieć kontakt ze światem, była w stałej komunikacji z dziećmi. Później był telefon komórkowy. Dla osoby prawie całkowicie głuchej to niewyobrażalne ułatwienie życia (Ela w każdym z uszu miała ponad 90% ubytku słuchu), a SMS-y Ela uważała za jeden z największych wynalazków ludzkości.
Aparaty słuchowe były dla Elżbiety źródłem dużego cierpienia. Największy mit na temat osób słabosłyszących to „im głośniej – tym lepiej” oraz że aparat słuchowy to najlepsze i jedyne lekarstwo na gorsze słyszenie. Aby prawidłowo rozumieć mowę, osoby korzystające z aparatów słuchowych nie potrzebują głośnego sygnału, ale wyeliminowania niepotrzebnych okolicznych dźwięków, a w szczególności pogłosów, które aparat słuchowy dodatkowo zwiększa – owe zakłócenia to właśnie największa bolączka i źródło ogromnej udręki. Poza tym ciężko było Eli dobrać odpowiednie wkładki do aparatów, a nie miała śmiałości, żeby być klientem, który nie wyjdzie z salonu, dopóki jego oczekiwania nie zostaną spełnione. Często robiły się jej rany w uszach. No i ten szum. Niemal wieczny szum w uszach – to chyba było dla niej najtrudniejsze.
Ela miała pełnosprawnego męża i dwoje pełnosprawnych dzieci, ale to właśnie ją prosili, żeby ich budziła, kiedy musieli wcześnie rano wstać. Chyba nigdy nie zdarzyło się, żeby zaspała. Można się jedynie domyślić, jak bardzo musiała być przez to zmęczona. Przecież ten sen w istocie nie był snem, a jedynie czuwaniem.
No i wszelkie spotkania rodzinne. Nie miała szans, aby podążać za wątkiem rozmowy, gdy wszyscy mówili jednocześnie. Funkcjonowanie w środowisku zawodowym (tylko jednej koleżance powiedziała, że ma aparaty słuchowe) też nie było łatwe. Bywały takie sytuacje, że baterie w aparatach wyczerpały się, a akurat nie miała zapasowych. Przychodzi szef i mówi: pani Elu to, pani Elu tamto. A pani Ela, w wielkim stresie, żeby tylko nikt się nie zorientował, że nie słyszy, co się do niej mówi, podtrzymywała rozmowę, poruszając wszelkie możliwe powiązane tematy. Taki blef był ogromnie wyczerpujący.
Ale aparaty były też czasami wybawieniem od trudnych rozmów. Bo gdy w domu poruszano niełatwe tematy, a jej zdanie było inne i nie za bardzo chciała dać się przekonać do argumentów rozmówców – wyłączała aparat i prawda zostawała po jej stronie.
Lubiła wysyłać do otoczenia sygnały, że wcale nie jest tak źle z jej słuchem. Kiedyś na przykład syn włączył głośniej muzykę. Ela była w innym pokoju, ale z takim sympatycznym przekąsem w głosie krzyknęła: „daj ciszej, wytrzymać nie można!”.
Umiała czytać z ust. Była niemal perfekcjonistką w tej materii. Choć los czasami płatał jej figle. Na przykład pojechała kiedyś do rodziny syna. Zastała opiekunkę wnuczka. Traf chciał, że opiekunka akurat miała problem protetyczny, którego się wstydziła, więc zakrywała usta ręką. Dla Eli to komunikacyjna katastrofa, bo przecież same aparaty zupełnie nie wystarczały i patrzenie na usta było niezbędne. Jak tylko synowa wróciła do domu, Ela odetchnęła z ulgą, że już ma pośrednika rozmowy – tak czuła się najbezpieczniej i najbardziej komfortowo.
Filmy czy w ogóle programy z napisami też były dla niej ogromnym ułatwieniem. Kiedy wiedziała, że ktoś ma przyjść, a była sama w domu – bała się, że nie usłyszy dzwonka, dlatego najczęściej przebywała w pobliżu drzwi wejściowych, czuwała w przedpokoju. Dobrze, że miała psa – to dobry i głośny informator.
Słabosłyszenie wydaje się „banalną” niepełnosprawnością, jednak często osoby z jednoczesną dysfunkcją narządu słuchu i wzroku zauważają, że gdyby miały wybierać: wzrok czy słuch – wybrałyby zdrowe uszy, bo to właśnie niedosłuch jest ogromnym utrapieniem.
Jakże inaczej mogłoby wyglądać teraz jej życie. Technologia tak bardzo poszła do przodu. Aparaty słuchowe są jeszcze nowocześniejsze. Oprócz tego z pomocą przychodzi pętla indukcyjna, która umożliwia osobom słabosłyszącym odbiór nieskazitelnie czystego i wyraźnego dźwięku – nawet w warunkach trudnych akustycznie. Dziś Ela mogłaby iść do swojego kościoła parafialnego i rzeczywiście wykorzystać każdą minutę nabożeństwa. Nie tak, jak było wcześniej, gdy kościelny pogłos uniemożliwiał jej zrozumienie tego, co mówił ksiądz. A spowiedź kiedyś? To dopiero był ogromny stres. Teraz zakłada się pętlę indukcyjną w konfesjonale, przychodzi osoba słabosłysząca, przełącza aparat słuchowy na tryb odbioru pętli – i spowiedź jest, mówiąc żartobliwie, czystą przyjemnością. Takie rozwiązania można zastosować w każdym miejscu: w rejestracji w przychodni, w kasie zakupu biletów, w sali kinowej, w okienku bankowym, pocztowym czy w punkcie obsługi interesanta. I słabosłyszący rozumie tak, jakby nie miał żadnych problemów ze słuchem.
Dzisiaj Ela nie musiałaby czekać przy drzwiach na gościa – w obawie, że nie usłyszy dzwonka. Są sygnalizatory świetlne i wibracyjne, które informują, że właśnie ktoś idzie po schodach lub dzwoni do drzwi. Oczywiście, słuchu jak u zdrowego człowieka nikt by jej nie podarował. Jednak z pewnością zdobycze techniki oraz powoli zwiększająca się świadomość otoczenia pozwoliłoby jej lepiej funkcjonować w swojej codziennej rzeczywistości. Zwyczajnej, a jak bardzo niezwyczajnej.
Mamo, dziękuję Ci za każdą chwilę. Tak trudne było Twoje codzienne zmaganie ze słabosłyszeniem, a tak wiele serca dałaś wszystkim, którzy mieli szczęście być blisko Ciebie.

Elżbieta Nowak